Projekt reporterski Patryka Strzałkowskiego i Dominika Szczepańskiego
Niewidzialny Park Narodowy
Część V
“Musi istnieć jakieś rozwiązanie, które nie będzie starciem”
Historia pana Antoniego
– Kiedyś Borysławka będzie jedną z bram do Turnickiego Parku Narodowego. Również dlatego śpiewam jej duchom – mówi muzyk ludowy Antoni Pilch.
Borysławka to nieistniejąca wieś położona kilka kilometrów w linii prostej od Arłamowa. Oto opowieść muzyka ludowego Antoniego Pilcha, który szuka tu śladów swojego pradziada.

Gdzie się podziało 810 osób
Przyszedłem po kładce, samochód zostawiłem za Wiarem, kiedyś można było dojechać do Borysławki mostem, ale rzeka go zabrała. Nazywam się Antoni Pilch, jestem muzykiem ludowym, gram na lutni, tu urodził się mój pradziad, a ja wróciłem po latach. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi, ale jest we mnie, potrafię wyobrazić sobie jej istnienie i nie potrzebuję do tego domów, których już tu nie ma.
To był absolutnie wyjątkowy, różnorodny kulturowo obszar, upewniają mnie w tym teksty i melodie pieśni, które odkrywamy razem z łemkowską pieśniarką Julią Doszną. Historie w nich zawarte są cudowne – oto słoneczko, księżyc i deszczyk kłaniają się Matce Bożej, bo przyszły do niej jako kolędnicy. Albo – usiadł Mikołaj za stołem, łezkę uronił, z tej łezki Dunaj popłynął, a w tym Dunaju kąpał się Jezus.
Chodźmy, będę opowiadał, a wy się rozglądajcie. Po drzewach poznacie, że żyli tu ludzie. Zresztą wcale niemało, w przededniu II wojny światowej 810 osób. 140 gospodarstw, bardzo dużo zważywszy na peryferyjne położenie Borysławki. Wszędzie wzdłuż potoku i drogi, którą idziemy, stały domy. Trudno to sobie wyobrazić. Jeśli poszlibyśmy kawałek dalej, stalibyśmy się jedynymi ludźmi na przestrzeni kilku kilometrów. Stare lasy Pogórza Przemyskiego nazywano niegdyś Wilczymi Górami, patrzmy pod nogi, może znajdziemy ślady drapieżników.
Sto lat temu mieszkali tu prawie sami Rusini, na których w pewnym momencie zaczęto mówić Ukraińcy, do tego kilka rodzin polskich i żydowskich. Stała szkoła, mówiło się w niej po ukraińsku i polsku, kilku nauczycieli nawet tu mieszkało.
Wieś ma kawał historii. Powstała w XV wieku i dała pracę rolnikom, bartnikom i hodowcom bydła. Z Borysławki pochodzili profesorowie Uniwersytetu w Wiedniu, wybitni malarze i rzeźbiarze, sam nie wiem, jak im się udawało trafiać do szerokiego świata.
W Borysławce urodził się w latach 60. XIX wieku mój pradziadek Szymon Dołyk. Dołyków było tu zresztą wielu. Na świat przyszedł w rodzinie Daniela i Anastazji z domu Trusz. W Rybotyczach nazywają Truszów Trusiami. Zaciągnął się do wojska i osiadł w Przemyślu, prawdopodobnie pracował jako kolejarz. Jego żoną była Anna Seles, Austriaczka urodzona w Josefsdorfie pod Mielcem. Natomiast moja babcia urodziła się przy ul. Tatarskiej w Przemyślu, wyszła za mąż za Bronisława Pilcha i stąd moje nazwisko.
Co ja robię w Borysławce? Kupiłem hektar ziemi, na nim ruiny chaty. Może ją kiedyś odbuduję. Gdy się na to decydowałem, po nocach nie spałem z ekscytacji, chyba przez geny przodków.
Ciągle się zastanawiam, kim jestem. Płynie we mnie krew Austriaków, Mazurów, Żydów i Rusinów, i kto wie, kogo jeszcze.
W 1945 r. mieszkańców Borysławki wysiedliło wojsko sowieckie, a to, co zostało, spalili przed zimą nieznani sprawcy, oni też rozebrali i wywieźli w nieznanym kierunku cerkiew wraz z jej zawartością. Potem zaczęło się zarastanie i tylko czujne oko zobaczy w tym lesie wieś. Daje o sobie znać zamszoną studnią, podmurówką, czerwonym kopczykiem – po spalonej chacie zostawał komin, a później i on się rozpadał, zostały tylko cegły. A potem Borysławkę płotem odgrodzili pod koniec lat 60 r. decydenci w ramach państwa arłamowskiego. Pamiętam tamten płot, podchodziłem do niego, mając dziwne uczucie, że ktoś może mnie zastrzelić.
Marzy mi się, aby ziemia, którą kupiłem, stała się kiedyś bramą do Turnickiego Parku Narodowego.
Powinien powstać nie tylko z miłości do przyrody, ale również z szacunku do ludzi, którzy tu kiedyś żyli.
Babcia niewiele opowiadała o pradziadku. Chodziła do kościoła rzymskokatolickiego, czuła się Polką, ale śpiewała mi ukraińskie kołysanki. Jej brat wyjechał do Stanisławowa, tam wielu z Borysławki przesiedlono, widocznie ciągnęło go do swoich.
Przez ostatnie kilkadziesiąt lat zatruwano nas antyukraińską propagandą. Jak, będąc Polakiem, można nawoływać, by nienawidzić narodu, który przez setki lat nie mógł się doczekać niepodległości?
Od kilku lat chodzimy tu nocą w sierpniu z lampami naftowymi. W zaroślach pleciemy kontury okien, wieszamy w nich firanki, palimy świece. Czytamy duchom Borysławki wiersze i im śpiewamy, a tam, gdzie stała kiedyś cerkiew św. Jana Ewangelisty, robimy koncert.

Nie starali się nawet ciąć przy ziemi
Moja młodość to ruch hippisowski, głęboki protest przeciwko komunie i wojnie w Wietnamie. W Przemyślu nie było łatwo. Nosiłem długie włosy, brodę, chodziłem w czarnym płaszczu. “Opalić mu tę brodę”, krzyczeli za mną na ulicy, a ja nie przypuszczałem, że to nawiązanie do wojny, gdy obcinano brody Żydom. Starszy brat mojego kolegi był perkusistą w zespole dancingowym, rozbił kiedyś bęben i przyniósł mi z niego skórę. Okazało się, że był to fragment tory naciągnięty na perkusję literami do dołu.
W moim mieście czuć było nienawiść do Ukraińców. Przez lata miałem nadzieję, że to przeszłość, wierzyłem, że żyję na przełomie cywilizacji w czasie, gdy wojna już nie powróci, a ona znów tu jest, w najbardziej odrażającej, prymitywnej postaci.
Przystańmy na chwilę, popatrzcie na dawne drzewa owocowe, wycięto je tylko po to, żeby droga do zwózki była nieco szersza.
Nie starali się nawet ciąć przy ziemi, zostawili takie kikuty, bo przydają im się w zimie, kiedy wywózka odbywa się w błocie i drzewo może wylecieć z trasy. Nieopodal zrobili ogromny skład i wożą tam drewno przez Borysławkę.

Wszędzie stały tu kiedyś domy, z lewej i z prawej. Rosły olbrzymie jawory, jak ten tutaj, wycięty. Drzewa dają mi siłę. Nikomu o tym nie mówię, ale wiem, że ten las przetrwa, my odejdziemy, a on będzie. Teraz chodzi o to, żeby park, który tu powstanie, był jak największy.
Droga zrywkowa idzie w lewo, my skręcimy w prawo, w kierunku cmentarza. Spójrzcie jeszcze tam, za rzekę, na tę wysoką skarpę – mam nadzieję, że ją zostawią w spokoju, chyba nie mają wyboru, bo drzewa musieliby wyciągać na jej szczyt, inaczej się do nich nie dobiorą. Ale boję się zwrócić im na nie uwagę, prosić, żeby ich nie wycinali, bo to może zadziałać odwrotnie.
Jeździliśmy tu z kolegami jako chłopcy, gdy lasy zaczynały dopiero porastać łąki. Wyraźnie widać było jeszcze ogrody, na wiosnę w dolinie Borysławki wszystko kwitło na biało – czereśnie, jabłonie, grusze i śliwy. Czuliśmy, że poruszamy się po świecie, którego już nie ma, drogi na naszych oczach zarastały krzakami, a ukraińskie krzyże przechylały się coraz bardziej.
Doszliśmy. Tu, na płaskim pagórku, stała cerkiew. Zostało nawet parę nagrobków na cmentarzu.

Jak dogadać się z Lasami Państwowymi
Jak tylko wróciłem do Przemyśla i dowiedziałem się o blokadzie Inicjatywy Dzikie Karpaty, zacząłem wozić aktywistom chleb z piekarni znajomej, Ukrainki z Przemyśla, Olgi Hryńkiw. Potem się zaprzyjaźniliśmy, zagraliśmy w lesie kilka koncertów.
Robię drzewom zdjęcia, szukam największych o wymiarach pomnikowych, oglądam je z trwogą, wytężając wzrok za pomarańczową plamką, znakiem, że pójdą niedługo pod topór. Płakać mi się chce, gdy ją znajduję. W wydzieleniu, którego bronią ludzie z Inicjatywy Dzikie Karpaty, jest tak pięknie, że położyłbym się tam przed spychaczem. Drzewa rosną w tym miejscu od setek lat.
Dlatego trzeba się jakoś z Lasami Państwowymi porozumieć. Rozmowa mogłaby się zacząć tak: rozumiemy, że musicie ciąć, ale czy nie moglibyście się oprzeć na aktualnej mądrości naukowców i przyrodników mówiących, że stare drzewo jest dla lasu matką, strażniczką całego doświadczenia genetycznego i jeśli je zostawicie, to obok wyrośnie więcej drzew, które chcecie wyciąć? Przynajmniej na to się umówmy, nie róbcie sobie i nam szkody.
Cięć widzę coraz więcej, nawet na szlakach turystycznych. Niedaleko Przemyśla jest olbrzymi fort Prałkowce, droga do niego prowadziła kiedyś wśród akacji, ale je wycięli. Idzie się teraz w pełnym słońcu, bez odrobiny cienia. Zrywki zauważam też na szlaku na Suchy Obycz, największe wzniesieniu Pogórza Przemyskiego.
A przecież podkarpackie lasy są deficytowe, dopłacanie do ich cięcia to superdrogie samobójstwo.
Jak dogadać się z miejscowymi
Do idei parku trzeba przekonać miejscowych, wytłumaczyć im, że jak powstanie, nie będą musieli się już męczyć przy pracy w lesie, zajmą się czymś spokojniejszym – lepieniem pierogów i praniem pościeli.
Moje serce jest z młodymi, którzy się buntują, bo chcą zbudować świat na miarę swoich ideałów i marzeń. Jednak z perspektywy długiego życia wierzę bardziej w bunt w stylu Gandhiego – nie będę z tobą walczyć, tylko pozwolę, żeby twoja zła energia przepłynęła przeze mnie jak przez powietrze. Nie nakarmię złych emocji. Pokój trzeba budować w sobie. Nie można krzyczeć: “walczmy o pokój”.
Wszyscy żyjemy w bańkach, pielęgnujemy w nich nasze emocje i fobie, ale musi istnieć jakieś rozwiązanie, które nie będzie starciem.
W bezpośredniej walce aktywiści nie wygrają z leśnikami. Nie zatrzymamy wycinki wszystkich starych drzew, bo jest nas milion razy za mało. A te drzewa trzeba uratować, są przyszłością Ziemi – w końcu każda zielona rzecz to odrobina wody i tlenu.
To, co mi się nasuwa, to rozwiązanie globalne – Turnickiemu z pomocą przyjść mogą świadome społeczności i Unia Europejska.
Bardziej jednak wierzę w działanie oddolne, wytłumaczenie młodemu człowiekowi, że las jest piękny i dobry. Nawet przeciwnicy Turnickiego, którzy nazywają nas ekoterrorystami, mają swoje roślinki. Trzeba im tylko wytłumaczyć, że nie ma różnicy między ich kwiatkiem a starym drzewem z głębi lasu.
A może trzeba zorganizować wycieczkę dla młodzieży i dorosłych do Białowieskiego Parku Narodowego? Żeby zobaczyli, jak wygląda miejsce, w którym park trwa już od 500 lat, zamieszkali w agroturystykach, poczuli się na chwilę jak ci, którzy mogliby do nich przyjechać.
Jesteśmy na cmentarzu, nawet tu drzewa wycięli. Grobów jednak nie zniszczyli.
Nie było nas – był las, nie będzie nas – będzie las.
Jeśli zależy ci na tym, by chronić przyrodę Pogórza i doprowadzić do powstania Turnickiego Parku Narodowego - możesz działać!
Oto kilka propozycji działań:
Odwiedź tereny niewidzialnego parku narodowego!
Aktywiści działający na rzecz powstania TuPN od lat promują to miejsce, sami wytyczają trasy turystyczny, organizują wydarzenia. Jeśli szukasz miejsca na wycieczkę w Polsce lub wybierasz się w Bieszczady – zobacz na własne oczy tereny Turnickiego. Poza zobaczeniem wyjątkowej przyrody, to także okazja do wsparcia lokalnych agroturystyk i rozmów z mieszkańcami. Możesz skorzystać z mapy przygotowanej przez Inicjatywę Dzikie Karpaty i Towarzystwo Krajoznawcze Krajobraz. Inne przydatne informacje znajdziesz na stronie turnickipn.pl.
Śledź i wspieraj
Śledź i wspieraj organizacje i grupy, które działają w sprawie ochrony przyrody na Pogórzu. To m.in. Inicjatywa Dzikie Karpaty, Kwitnąca Otulina, Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze
Podpisz apel
Pytaj polityków i polityczek
Pytaj polityków i polityczek – tych z poziomu krajowego i samorządowego, jeśli mieszkasz na Podkarpaciu – co sądzą i co robią w sprawie ochrony przyrody a Karpatach i powstania TuPN, oraz powstawania parków narodowych w ogóle.