Niewidzialny Park Narodowy

Część I

Lęki.

Czego boją się między Przemyślem a Ustrzykami Dolnymi

Każdy ma tu swoje strachy. Dlatego trudno rozmawiać, a co dopiero dojść do porozumienia w sprawie Turnickiego Parku Narodowego (TuPN).

Barak stoi pośrodku lasu, przy drodze do luksusowego hotelu w Arłamowie, więc co chwilę przejeżdżają tędy drogie samochody. Nie ma zasięgu, żeby gdzieś zadzwonić, trzeba przejść kilka kilometrów. Przed barakiem siedzą dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Skrobią marchewki, obierają ziemniaki, rozwiązują krzyżówki. Za parę dni przyjadą kolejni, zmienią tę czwórkę, żeby mogła wrócić do prac i szkół. 

W ten sposób od ponad roku członkowie Inicjatywy Dzikie Karpaty blokują wycinkę czterech wydzieleń – czyli fragmentów lasu – w których rosną drzewa o wymiarach pomników przyrody, chronione mchy i porosty. Chodzą na patrole, sprawdzają, co i gdzie wycinają Lasy Państwowe, bo, jak mówią, informacje od leśników nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, a drogi zrywkowe – czyli szlak, którym transportuje się drewno – wcale nie przebiegają tak, jak je zaplanowano.

– Zaznaczamy miejsca na mapie i weryfikujemy z oficjalnymi dokumentami – mówi Tadeusz*, członek Inicjatywy Dzikie Karpaty, lat 22.

Tego dnia jest najstarszy na blokadzie.

20220620_161338
20220621_120706

Lęk pierwszy. Faceci z bejsbolami

Spotkania z pracownikami Zakładów Usług Leśnych, zwanych potocznie ZUL-owcami, nie są miłe. – W ubiegłym roku podczas wywózki drewna jeden z ZUL-owców cofnął samochód, rozpędził się i zatrzymał pół metra od głów osób, które leżały na ziemi, blokując drogę – opowiada Tadeusz.

Powód konfliktu wydaje się jasny. Jeżeli Turnicki Park Narodowy, o który ekolodzy walczą od ponad 50 lat, w końcu powstanie, to część pracowników sprywatyzowanych Zakładów Usług Leśnych, wynajmowanych teraz do prac przez leśników, będzie musiała się przebranżowić. 

Nie wiadomo, czy to właśnie oni trąbią w środku nocy. – Zdarza się, że budzą nas krzyki: “do pracy się weźcie”, “wypierdalać”, “pedały” – wylicza Tadeusz.

Teraz i tak jest już spokojniej niż na początku. Raz było tak: w obozie siedziały cztery dziewczyny, w pewnym momencie podjechał samochód, w środku faceci w kominiarkach, z bejsbolami. Uderzyli kijem jedną z dziewczyn i wybili szybę w samochodzie, którym przyjechały aktywistki. – Zdarzało się, że w nocy ktoś próbował podcinać skypody – Tadeusz wskazuje namiot wiszący 10 metrów nad blokadą, blisko korony drzewa. – Czasem tam śpimy – dodaje. Skypody to platformy, które aktywiści wieszają na drzewach i rozbijają na nich np. namiot.

Miejscowi odwiedzają ich rzadko, ale się zdarza. – Niektórzy pytają, czy mogą jakoś pomóc. Ale nie wszyscy chcą być kojarzeni z blokadą i parkiem. Ktoś im chyba nagadał straszne rzeczy na nasz temat – mówi Natalia. 

Na przykład, że nie śpią w baraku i podwieszanych namiotach, tylko w hotelu Arłamów, gdzie za pokój dla dwóch osób trzeba zapłacić w sezonie 784 zł. Śniadanie wliczone w cenę.

Albo że zarabiają za każdy dzień na blokadzie, bo nikt za darmo nie siedziałby w środku lasu. – W społecznictwo się u nas nie wierzy. Poza tym to tylko drzewa. Czego tu niby bronić? – słyszymy w jednej wsi.

 – Lasy Państwowe wiedzą, jak wywołać w ludziach odpowiednie nastroje. A ludzie różne rzeczy sobie dopowiadają – mówi Jacek Wydrzyński, rzeźbiarz z Rybotycz.

Mieszkańcy Pogórza Przemyskiego i Gór Słonnych wspominają na przykład słowa byłego dyrektora Lasów Państwowych Konrada Tomaszewskiego, który obrońcom Białowieży mówił, że nie warto kochać się z kozą, bo dzieci z tego nie będzie. 

O wzbudzaniu lęków za chwilę. Na razie o młodości spędzonej w kryzysie.

– Życie na blokadzie jest stresujące?

– Mnie bardziej stresuje, kiedy coś się dzieje, a ja siedzę i nie mogę nic zrobić. Kiedy zaczęła się wojna, to katowałam się wiadomościami. Teraz jeżdżę między blokadą, granicą, Kijowem i Lwowem. Pomagam, ile mogę – mówi Natalia.

– Przyzwyczajasz się do życia w kryzysie – mówi Tadeusz. – Od pandemii już jest z górki. Wtedy jeździłem szyć maseczki. Gdy wybuchł kryzys na białoruskiej granicy, zbierałem dla uchodźców rzeczy, pakowałem ciuchy. Teraz – wojna w Ukrainie. W międzyczasie blokada wycinek.

Michał miał 14 lat, kiedy dołączył do Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. – Później zaczęła się pandemia, kolejne kryzysy. Dla mnie to zwykłe życie, nie znam innego, przyzwyczaiłem się. Mam poczucie, że dorośli odebrali mi możliwość dorastania bez zmartwień. Ale co poradzę.

Jednym z niewielu miejscowych, którzy otwarcie wspierają blokadę, jest muzyk ludowy Antoni Pilch. – Przywożę aktywistom chleb z Przemyśla, robię drzewom zdjęcia, szukam największych, o wymiarach pomnikowych – mówi.

Ogląda je z trwogą, wytężając wzrok za pomarańczową plamką, znakiem, że pójdą niedługo pod topór. – Płakać mi się chce, gdy ją znajduję. W wydzieleniu, którego bronią ludzie z Inicjatywy Dzikie Karpaty, jest tak pięknie, że położyłbym się tam przed spychaczem. Drzewa rosną w tym miejscu od setek lat.

IMG_8670

Lęk drugi. Żeby nikt mnie nie zobaczył

Podjeżdża samochód. Wychodzi z niego kobieta i prosi, żeby nie robić jej zdjęć. Parkuje przodem do lasu, tylne tablice rejestracyjne przykrywa kurtką.

– Boimy się tutaj ostracyzmu. Jeśli ktoś by mnie zobaczył, dowiedział się, że wspieram ochronę przyrody, mogłabym mieć problemy – mówi i prowadzi za barak, żeby nie było jej widać z drogi.

Jakie problemy?

– Od ludzi słyszę o różnych obawach – zaczyna wyliczać.

Najprostsze – z leśnikami trzeba dobrze żyć, bo nie sprzedadzą drewna, sąsiedzi i rodzina będą na mnie krzywo patrzeć.

Poważnie komplikujące życie – firma, która przywoziła materiały budowlane i pomagała w remoncie, przestanie pomagać, a innej nie ma.

Największe – o tych się nie mówi, nawet anonimowo, bo każde słowo może mnie zdradzić.

– Dlatego nie wierzę, że powstanie Turnickiego wyjdzie od ludzi. Nie chodzi tylko o same lęki. Przyzwyczailiśmy się tutaj do natury, nie dostrzegamy jej wartości – mówi kobieta.

Wydrzyński: – Jak się mówi ludziom, że tu jest pięknie, to się dziwią: “co ty gadasz, przecież tu nic nie ma”. Wójt Birczy powiedział kiedyś publicznie, że tu nikt nie przyjedzie, to nie Solina ani Bieszczady, tu nie ma szans na turystykę.

Jak jednak wynika z opracowania “Analiza społecznych i ekonomicznych uwarunkowań cennych przyrodniczo obszarów Pogórza Przemyskiego i Gór Słonnych”, nawet licząc zachowawczo, mieszkańcy tych terenów mogliby co roku zarabiać na świadczeniu usług rekreacyjnych 43 mln zł.

Andrzej Czech kilkanaście lat temu sprawdzał Lasy Państwowe jako audytor, potem współzakładał Centrum Ursa Maior. – W naszym społeczeństwie w ogóle boimy się głośno wyrażać myśli. Wy coś napiszecie, a za chwilę tu przyjdą z nadleśnictwa i nie sprzedadzą mi drewna. Tak to się odbywa – tłumaczy.

– Lasy Państwowe się nie patyczkują. Ktoś graniczy z lasami, wypuszcza ścieki ze swojego szamba, jak się Lasy dowiedzą, będzie jazda. Ludzie nie chcą się wychylać. Korzystają z dróg leśnych, które nieprzychylny leśnik może w każdej chwili zamknąć – mówi Andrzej Czech.

Niedaleko blokady, we wsi Gruszowa, pasie się 70 kóz należących do właścicieli Serowarni Swoboda. Małżeństwo Stepaniaków sprowadziło się tu 11 lat temu z Przemyśla. Zaczęli robić sery dla siebie, dziś zaopatrują w nie wiele lokalnych sklepów i hotel Arłamów. Pytamy ich o to, co mówi się w okolicy o pomyśle utworzenia Turnickiego Parku Narodowego. – Wiele lat temu odbywało się tu referendum w sprawie Turnickiego Parku Narodowego, chodziła pani sołtys i pytała, kto jest za utworzeniem parku, a kto przeciw. Powiedziałem, że nie jestem całkiem przeciw, bo widzę plusy. Na to się obraziła i do dziś nie ma ochoty ze mną rozmawiać – mówi Grzegorz Stepaniak.

Autorzy wspomnianego wyżej opracowania określili pięć podstawowych obszarów, z których mogą wynikać lęki lokalnych społeczności wobec planów utworzenia Turnickiego Parku Narodowego. To obawa o utratę pracy lub zmniejszenie zarobków, konieczność przekwalifikowania lokalnej gospodarki, brak możliwości rozbudowy infrastruktury, lęk o uprzedmiotowienie i wyobcowanie lokalnej społeczności, postrzegana obcość kulturowa inicjatorów projektu powołania Turnickiego Parku Narodowego.

Zacznijmy jednak od tego, czego boją się Lasy Państwowe.

20220621_163756

Lęk trzeci. Leśnik traci godność

Antoni Kostka z Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze wskazuje, że praca w Lasach Państwowych jest często przekazywana z pokolenia na pokolenie, a leśnicy mają poczucie, że stan danego obszaru jest ich dziełem. – To sprawia, że powiedzenie im: “zrobiliście dobrą robotę, a teraz możecie zostawić las władzom parku narodowego” jest problematyczne. To kwestia tożsamości i godności zawodu – mówi Kostka.

Profesor Jerzy Szwagrzyk, kierownik Katedry Bioróżnorodności Leśnej Uniwersytetu Rolniczego im. Hugona Kołłątaja w Krakowie, uważa, że problem jest fundamentalny – leśnikom trudno jest przyjąć do wiadomości, że przyrodę można zostawić samej sobie. – Często powtarzają to pracownicy nadleśnictwa w Stuposianach: las bez nich się zdegeneruje, drzewa będą chore i stare. Duża część tych opinii trafia do leśników w trakcie edukacji, bo nie da się ukryć, że wielu profesorów nauk leśnych opowiada takie rzeczy i na egzaminach wymaga, żeby student je powtarzał. Potem leśnicy się w tym poczuciu umacniają, uczestniczą w szkoleniach i czytają leśną prasę – tłumaczy Szwagrzyk. 

– Przez lata Lasy Państwowe opisywały swoją działalność jako państwotwórczą. Gdy myślimy o lesie, mamy od razu myśleć o nich. Każdy zarzut do nich jest więc zarzutem do państwa polskiego. Scalili swoje istnienie z obroną lasów – mówi Mariusz Boćkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Marta Klimkiewicz z ClientEarth, jedna z autorek raportu odpowiadającego na pytanie, dlaczego w Polsce od ponad 20 lat nie powstał żaden park narodowy, wskazuje, że lęk Lasów Państwowych może mieć podłoże ekonomiczne.

– W swojej strategii Lasy Państwowe piszą wprost, że tworzenie form ochrony przyrody stanowi zagrożenie dla ich interesów. To argument ekonomiczny: nie pozwolimy na wyjęcie terenu spod naszej jurysdykcji i przekazanie go parkowi narodowemu, bo może to zachwiać naszą stabilnością finansową. W trakcie badań terenowych zapytano o to samych leśników – byli sceptyczni i mieli obawy – opowiada Klimkiewicz.

Ten lęk jest o tyle irracjonalny, że wszystkie podkarpackie nadleśnictwa przynoszą straty, a ich istnienie opłacane jest z Funduszu Leśnego, na który składają się nadleśnictwa z całej Polski.

Jest też aspekt ambicjonalny – Lasy Państwowe boją się dać palec, żeby nie wzięto im całej ręki. – Obawiają się, że jeśli pozwolą na ustanowienie parku w jednym miejscu, to podobne roszczenia pojawią się w całym kraju. Tylko co z tego? Teraz parki narodowe stanowią 1 proc. powierzchni kraju. Niechby nawet stanowiły 2-3 proc. Czy zmieniłoby to coś w rachunku ekonomicznym Lasów Państwowych? Przecież parki zostałyby powołane w miejscach, gdzie gospodarka nie jest wcale wybitnie dochodowa – mówi Klimkiewicz.

Dochodowa jest za to praca w Lasach Państwowych. Podczas gdy dyrektorzy parków narodowych zarabiają ok. 7000 zł brutto, pracownicy parków między 2500 a 3700, przeciętna pensja w Lasach Państwowych w 2019 r. wynosiła 8831 zł.

Nadleśniczy – jest ich w Polsce 430 – zarabiali nawet ok. 18 tys. zł.

Sami leśnicy o powstaniu Turnickiego Parku Narodowego właściwie się nie wypowiadają. Próbę dyskusji na ogół kończą zdaniem, że to nie oni powołują parki, tylko lokalny samorząd. To samo powtarza Ministerstwo Klimatu i Środowiska.

Wydawało się, że może zmienić się to w czerwcu, bo Lasy Państwowe zapowiedziały swój udział w debacie dotyczącej projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. Jednak dwa dni przed spotkaniem Kamil Grałek z RDLP Krosno odwołał swój udział, a jego pracodawca oświadczył, że nie będzie brać udziału w promocji alkoholu. Spotkanie miało się odbyć w budynku browaru Ursa Maior w Uhercach Mineralnych, który jest również małą księgarnią, sklepem z lokalnymi produktami i galerią sztuki. Rok wcześniej Lasy Państwowe sadziły drzewa z pracownikami Grupy Żywiec Browar.

Kiedy parę lat temu WWF zbierało podpisy pod apelem utworzenia Turnickiego Parku Narodowego, ówczesna rzeczniczka Lasów Państwowych Anna Malinowska odpowiedziała, że organizacja pozarządowa: “wprowadza ludzi w błąd, sugerując, że toczy się jakaś procedura administracyjna lub inna w sprawie powołania takiego parku, gdy tymczasem nigdy nie wyszło to poza sferę pomysłu grupki osób – nie ma takiego bytu jak ‘projektowany Turnicki Park Narodowy’”.

Petycję WWF-u podpisało ponad 130 tys. osób.

Malinowska w swoim krótkim komentarzu zwróciła też uwagę na bogactwo gatunków występujących na terenach Puszczy Karpackiej – To w dużej mierze zasługa rozsądnego gospodarowania tamtejszych leśników – mówiła Malinowska.

– Lasy Państwowe uciekają od historii. Puszcza Karpacka jest dzikim lasem, w którym przyroda zachowała się lepiej, bo człowiek przez wiele lat w nią nie ingerował – mówi prof. Szwagrzyk.

Lęk czwarty. Nie mówcie nam, co mamy robić u siebie

Na ogrodzeniach gospodarstw, które mija się w drodze na blokadę wycinki, wiszą plakaty. 

“Trzy razy ‘NIE’ dla Turnickiego Parku Narodowego”

“Nie zamkniecie nas w ZOO”

– Zawsze ktoś do nas przychodził, narzucał swoje prawo, znikał i zostawiał nas z problemem – mówi pani Stanisława, która prowadzi w Rybotyczach minimuzeum. 

Przypomina burzliwą historię okolicy, która zmieniała się tak, jak akurat chcieli tego rządzący: szlachta, Austriacy, Rosjanie, Niemcy, UPA, dygnitarze z państwa arłamowskiego. Wznosili nowe świątynie, niszczyli stare, zabijali, przesiedlali, zabierali pola, oddawali mniejsze, ogradzali las siatką, jeździli po wsiach, żądając świeżego chleba i kobiet do zabawy.

Wydrzyński: – Nie było tutaj łatwo żyć ani za zaborów, ani za komuny cały czas się tym ludziom mówiło, jak ma być bez pytania ich o zdanie. Boję się, żeby z parkiem nie było kolejnej sytuacji, że ktoś przyjdzie i im zrobi dobrze. 

Kostka: – Bircza w 1946 r. obroniła się przed atakami UPA. Zginęło wielu ludzi. I do dziś,  kiedy mówimy, że tu ma być park, mówią: “to jest naszą krwią wywalczone i my będziemy decydować, co tu będzie”. W tym momencie nie ma rozmowy. 

Pani Stanisława nie dziwi się przeciwnikom parku. – Bronią starych zasad, nie ma tu pracy, a las ją daje – mówi. Dodaje, że jak budowali dom, to mąż też dorabiał w lesie.

– Ludzie są zżyci z tą ziemią, bo ich żywiła, zawsze chodzili po drzewo do lasu. My mamy inne podejście, zamieszkaliśmy tu, bo urodziło się nam chore dziecko i chcieliśmy być bliżej natury – mówi Ewa Durlik-Stepaniak z Serowarni Swoboda.

Mariusz Boćkowski z Instytutu Nauk o Środowisku UJ zwraca uwagę, że tworzenie parków narodowych w PRL-u wiązało się nieraz z wywłaszczeniami i przymusowym wykupem gruntów za niewielką cenę. – To działo się w całym tzw. bloku wschodnim. Decyzje podejmowano odgórnie, lokalna społeczność nie miała nic do powiedzenia na temat gospodarowania przestrzenią. Na tych terenach nałożyło się na to jeszcze istnienie tzw. państwa arłamowskiego. Pogłębiło alienację u lokalnej ludności, a tę wykorzystano później do agitacji przeciwko parkowi. Przedstawiciele Lasów Państwowych i samorządów podkreślali aspekt zamknięcia i z tym się właśnie wielu do dziś kojarzy park narodowy – jeśli powstanie, zamknie przed nimi świat. To jest coś bardzo mocno zakorzenionego, słyszeliśmy to nawet od młodych osób.

Marta Klimkiewicz zapytana o to, jak prowadzić konsultacje, żeby przekonać miejscowych do idei parku, odpowiada, że na pewno nie poprzez pokazanie nowego projektu. – To nie jest żadna współpraca, tylko postawienie kogoś przed faktem dokonanym. Z reguły odpowiedzią na takie działanie jest lęk. Wcale nie dziwię się reakcjom typu: “halo, narysował mi pan kreskę przy mojej łące”. Jeżeli chcemy za pięć lat powołać park narodowy, musimy zacząć z mieszkańcami i samorządami pracę u podstaw. Nie może być tak, że przychodzi do nich ktoś z ministerstwa, pokazuje prezentację na trzy strony i pyta, co o niej myślą. Trzeba ich wciągać w pracę nad parkiem od samego początku i wykazać się profesjonalizmem – mówi Klimkiewicz.

20220622_093428

Lęk piąty. Gmina straci pieniądze, a my – pracę 

Klimkiewicz i inni przepytali władze samorządowe z terenów, na których miałyby powstać nowe parki.

Dowiedzieli się, że niechęć samorządowców wynika ze strachu przed zakazami i ograniczeniami. – Mówili, że jak powstanie park, to nie będzie można budować domów ani dróg – opowiada Klimkiewicz.

Usłyszała również, że z powodu powstania parku zmniejszą się wpływy gmin z podatku leśnego. Lasy Państwowe płacą pełną stawkę, parki – połowę. – Rozumiem samorządowców, zwłaszcza teraz, gdy rząd mocno obcina dotacje, ale sprawdziliśmy, że wpływy z podatku leśnego wynoszą od zaledwie kilku dziesiątych do 2,5 proc. budżetu gmin, w których mógłby powstać park – mówi Klimkiewicz.

W trzech gminach, w których miałby powstać TuPN, mieszka w sumie 30 tys. osób (dane GUS z 2018 r.). W powiecie przemyskim – w tym w gminach Bircza i Fredropol – pracę w rolnictwie, leśnictwie i łowiectwie deklaruje wg GUS 70 proc. mieszkańców. W bieszczadzkim – między 40 a 50 proc.

Nie ma jednak dokładnych danych, aby oszacować, ile osób żyje z samego lasu. W dodatku GUS zbiera tego typu dane wyłącznie w przedsiębiorstwach, w których pracuje co najmniej dziewięć osób, a takich na tych terenach jest niewiele.

Z pomocą przychodzą wyniki badania na dużej grupie lokalnej ludności, któremu przewodził Mariusz Boćkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Okazuje się, że na terenach Nadleśnictwa Bircza czerpanie korzyści z lasu deklaruje średnio 21 proc. ankietowanych lub ich najbliższych. Badacze dopytali pozostałe 79 proc. – prawie nikt z tej grupy nie zamierza w przyszłości zarabiać na lesie.

Inna sprawa, że prawie w każdej wiosce ktoś zna kogoś pracującego w lesie. – Zapytacie, to usłyszycie, że Waldek pracuje w takim i takim nadleśnictwie, Marysia poszła do sadzonek na wiosnę, robiła tam przez dwa tygodnie i zarobiła dwa tysiące, Basia sprząta u leśniczego na kwaterach dla turystów, a Staszek ma stację zmieniania opon i przyjeżdżają do niego z Lasów Państwowych. W dodatku mają porządne auta i nie szczypią się z pieniędzmi. To największy skoncentrowany pracodawca w okolicy, przewidywalny, stabilny i zawsze wypłaca pieniądze, ma wysoki status. Społeczności są powiązane z Lasami Państwowymi różnymi zależnościami, o których nie wiemy – mówi Czech.

– Zarobki w Lasach Państwowych są bardzo wysokie. Spróbuj tu tyle zarobić. W Lasach Państwowych jest krótka piłka: nie podoba ci się nasz sposób myślenia, to wypad – mówi Wydrzyński.

– A dużo ludzi pracuje przy wycince?

Wydrzyński chwilę się zastanawia, w końcu odpowiada, że w Rybotyczach niewielu. – Ludzie raczej dojeżdżają do Przemyśla, pracują w Biedronce, trochę w Arłamowie, niektórzy wybywają na sezonowe prace. Kiedyś zbierali zioła i korę wierzbową dla Herbapolu. Na grzyby chodzą, owszem, ale dla siebie, nie na handel. Dawniej chodzili jeszcze po rogi do lasu, ale teraz już to rzadko robią, bo rogów nie ma. Brakuje odpowiedniej wielkości zwierząt. To burzy mit o nieprzebranych bogactwach naszej okolicy. Bo tak nas próbują malować – tu jest dziki wschód, drewno nigdy się nie skończy.

20220621_153957

Boćkowski: – Z naszych badań wynika, że młodzi często nie chcą pracować w lesie, bo to zajęcie ciężko i słabo płatne, w dodatku obarczone poważnym ryzykiem utraty zdrowia.

Szwagrzyk: – Leśnicy kształtują opinie, widać to doskonale przy okazji każdego konfliktu. Dzieje się to pomimo faktu, że rola leśnictwa w lokalnych społecznościach się zmienia. Kiedyś las był dla ludzi mieszkających wokół miejscem pracy. Jeden miał piłę, drugi ciągnik, pracowali w lesie i to było ważnym źródłem przychodu. Dziś do gry weszły duże, zmechanizowane firmy z całej Polski.

W 2017 r. Państwowa Inspekcja Pracy przekazała, że w Zakładach Usług Leśnych pracowało w Polsce 9,5 tys. osób. W latach 2014-2016 wypadkom podczas prac w lesie uległy 133 osoby. Zginęło 45, a 37 doznało ciężkich obrażeń ciała. W tym czasie wykryto 570 przypadków chorób zakaźnych i pasożytniczych, przenoszonych przede wszystkim przez kleszcze. Pracownicy ZUL-i zapadają na choroby zawodowe dwa razy częściej niż górnicy. Giną też częściej.

W latach 2019-2021 zginęło 10 osób, a wypadków było 50.

Z ankiety przeprowadzonej pod koniec 2021 r. przez “Gazetę Leśną” wynika, że 73 proc. pracowników ZUL-i chce zmienić pracę. – Prace w górskich lasach są trudniejsze, szkolenia – kiepskie, system wynagrodzeń zależy od ilości przetransportowanego drewna. Sprzęt jest słaby, ludzie –  niewykwalifikowani. To często rolnicy, do lasu idą z łapanek, żeby dorobić – mówi Czech.

I dodaje:

– Fatalizm jest wpisany w pracę w lesie, wypadków często się nie raportuje. Jeżeli ktoś jest podwykonawcą, to się później mówi: “Józka zabiło w lesie”. Nie był niczyim pracownikiem, po prostu znalazł się w złym miejscu w złym czasie – tłumaczy Czech.

O Józku nikt się nie dowie, politycy nie przyjeżdżają do podkarpackich lasów szukać głosów, śmierć zauważą czasem lokalne media, a i to nie zawsze.

Stepaniak: – Jak zapytacie o park narodowy, to człowiek powie, że straci przez niego pracę. Ale jeśli pan pójdzie i powie, że przyjechał do cioci na wakacje i zapyta, jak tam się w lesie pracuje, to każdy będzie narzekał. Że źle płacą, że praca ciężka i za bardzo jej nie ma. Mieszkałem w Przemyślu, dużo ludzi żyło z przemytu, władza przykręciła śrubę. Ludzie się bali, że poumierają z głodu. Z tego, co wiem, nikt nie umarł, wszyscy żyją, nawet się cieszą, że mają normalną pracę. Podejrzewam, że tutaj byłoby podobnie. Nie słyszę, żeby wszyscy pracowali w lesie. Ludzie po prostu boją się zmiany. Uważają, że lepiej jest tak, jak jest, niż żeby coś się zmieniło.

– Czego się boją?

– Że będzie gorzej.

Pytamy Marty Klimkiewicz z ClientEarth, czy jest się czego bać.

– Państwo nie jest w stanie tym ludziom niczego obiecać. O sprawiedliwej transformacji mówi się głównie w przypadku górników. Dla tych, którzy żyli z lasu, nie ma żadnej propozycji, nawet niewielkiego wsparcia przez kilka pierwszych lat po utworzeniu parku.

Mariusz Boćkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego, jeden z twórców opracowania społeczno-ekonomicznego o tym terenie: – Żeby zacząć rozmowy o parku, trzeba najpierw zrozumieć, jak kolosalny problem mają mieszkańcy tych terenów z przyziemnymi sprawami. Np. z podłączeniem do sieci wodociągowej i kanalizacyjnej.

W 2020 r. w polskich wsiach do infrastruktury wodociągowej podłączono średnio 82,6 proc. budynków mieszkalnych, natomiast do kanalizacyjnej zaledwie 37,15 proc. Dla powiatu przemyskiego te dane są o wiele niższe – w 2019 r. do kanalizacji podłączono 17 proc. budynków, a do wodociągów – 22 proc. (dane Urzędu Statystycznego w Rzeszowie).

– Wiele gospodarstw nie ma nawet szamba. I jak tu zaczynać rozmowę o turystyce? Kanalizacji nie ma nawet w Kalwarii Pacławskiej, którą co roku odwiedza kilkadziesiąt tysięcy pielgrzymów. Podczas rozmów o przyszłym parku trzeba przedstawić rozwiązanie tych problemów. Brakuje m.in. podstawowej infrastruktury komunikacji publicznej, dostępu do służby zdrowia. W często odwiedzanych miejscach nie ma nawet koszy na śmieci – mówi Mariusz Boćkowski z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Kolejny lęk dotyczy grzybów.

Szwagrzyk: – Lokalne społeczności w wielu przypadkach prawie nic już z lasu nie mają, ale z jakiegoś powodu trwają w przekonaniu, że nie można oddać lasu na park narodowy. Bo np. nie będą mogli chodzić tam na grzyby. Tu nawet nie chodzi o kwestie ekonomiczne. Ważna jest sama możliwość zbierania runa leśnego, prawo do takiego spędzania czasu. Te grzyby stały się więc jednym ze straszaków na parki narodowe, wykorzystywanym w momencie, gdy lokalne społeczności w lesie pracują coraz rzadziej. Pamiętają jednak, że krewni i przodkowie kiedyś tam pracowali. Pielęgnują tę wizję świata.

Dyrektor parku narodowego może pozwolić na zbieranie grzybów i runa leśnego. Dzieje się to np. w Niemczech w Parku Narodowym Hainich, Parku Narodowym Schwarzwaldu czy na obszarach ściśle chronionych w Litwie. W Polsce w określonych obszarach grzyby można zbierać w Parku Narodowym Bory Tucholskie i Poleskim Parku Narodowym.

Lęk szósty. Obcy z kolczykiem

O seksie z kozą i dziwnych ekologach z kolczykiem w uchu mówiło się pod sklepem w Rybotyczach, zanim jeszcze aktywiści na dobre zamieszkali na blokadzie. – Dwa lata temu chciałem kupić drewno na opał, nie dało się, leśnicy mówili, że nie tną przez ekologów. Wszyscy się wystraszyli, że nie będą mieli czym palić. Tak naprawdę chodziło o to, że na drewno rzuciły się firmy i przez pewien czas brakowało dla normalnych ludzi – mówi Wydrzyński.

Stepaniak: – Obcy mają u nas problemy, a ekolodzy są z zewnątrz. Był tutaj rząd domów, w których mieszkali kawalerzy, po 70 lat każdy. Zapytałem, dlaczego się nie żenią. Usłyszałem, że tutaj zawsze się żeniło za miedzą i dbało, żeby ziemia nie przeszła w obce ręce. Człowiek z sąsiedniej wsi to już był obcy. A ekolodzy przyjeżdżają i chcą się urządzać w ich domu.

* Imię zmienione na prośbę rozmówcy.

Część II

Strategie

Jak się gra w Park Narodowy

Jeśli zależy ci na tym, by chronić przyrodę Pogórza i doprowadzić do powstania Turnickiego Parku Narodowego – możesz działać!

Oto kilka propozycji działań:

Odwiedź tereny niewidzialnego parku narodowego!

Aktywiści działający na rzecz powstania TuPN od lat promują to miejsce, sami wytyczają trasy turystyczny, organizują wydarzenia. Jeśli szukasz miejsca na wycieczkę w Polsce lub wybierasz się w Bieszczady – zobacz na własne oczy tereny Turnickiego. Poza zobaczeniem wyjątkowej przyrody, to także okazja do wsparcia lokalnych agroturystyk i rozmów z mieszkańcami. Możesz skorzystać z mapy przygotowanej przez Inicjatywę Dzikie Karpaty i Towarzystwo Krajoznawcze Krajobraz. Inne przydatne informacje znajdziesz na stronie turnickipn.pl.

Śledź i wspieraj

Śledź i wspieraj organizacje i grupy, które działają w sprawie ochrony przyrody na Pogórzu. To m.in. Inicjatywa Dzikie Karpaty, Kwitnąca Otulina, Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze

Podpisz apel

Pytaj polityków i polityczek

Pytaj polityków i polityczek – tych z poziomu krajowego i samorządowego, jeśli mieszkasz na Podkarpaciu – co sądzą i co robią w sprawie ochrony przyrody a Karpatach i powstania TuPN, oraz powstawania parków narodowych w ogóle.